Wydawać by się mogło, że
jest to jedno z prostszych ćwiczeń, polegające na warunkowaniu, a
liczba wykonanych bezbłędnie ćwiczeń doprowadzi nas do sukcesu,
jakim jest przywołanie. Okazuje się jednak, że w praktyce
pojawiają się pierwsze schody. Owszem
ta technika sprawdza się rewelacyjnie u wielu psów, które z natury
mają w sobie cechę podążania za człowiekiem lub jego
kontrolowania. Są też psy, które po prostu lubią być z
człowiekiem, a społeczny kontakt cenią sobie bardziej niż
dobrodziejstwa przyrody, jakim są czmychające zające, pląsające w
trawie zgrabne sarenki. Ale co z tymi psami, dla których
najważniejszym elementem na spacerze jest polowanie, namierzenie,
pogoń, wystawianie, czyli wszystko to, co sprawia, że pies pełnym
pyskiem czerpie ze spaceru nieskończoną przyjemność?
Co ze sfrustrowanym
opiekunem, który próbował wszelkich sposobów na wypracowanie w
psie przywołania? No cóż, ponosi sromotną
klęskę.
Ktoś może zadać pytanie
skąd ta ironia lub lekkość przyjmowanej porażki.
Otóż
doświadczenie na własnej skórze uczy pokory, ale też
dystansuje mnie do wielu porażek, które z czasem stają
się dobrą anegdotą.
Sama jako trenerka wciąż
zagłębiam się w psim umyśle,
osobowości i staram się ogarnąć na pozór proste mechanizmy zasad
uczenia się. Jako opiekunka trzech różnych suczek mogę obserwować
motywy ich działania, to w jaki sposób traktują moje propozycje
nauki i szybko weryfikują chybione pomysły. Ale przede wszystkim
uczą pokory w ocenie samego psa. Pies nie jest tylko psem, jest
zbiorem uczuć, emocji, fascynacji, prawdziwej pasji. I kiedy zadamy
sobie proste pytanie, co lubi nasz pies, ponosimy totalną
porażkę, bo wpadamy w pułapkę naszego postrzegania psa, a
nie tego co on naprawdę lubi.
Ale wracając do naszego
przywołania. Kiedy 8 lat temu rozpoczynałam moją pracę z
psami, czyli od pracy z moją Carmen, chętnie korzystałam ze
schematów nauki i wydawało mi się, że to jest świetna droga.
Życie szybko pokazało, jakie jest twarde i sprowadziło mnie na
ziemię. Warunkowanie klepane do znudzenia miało mi dać gwarancję
odwołania, nawet od najtrudniejszych wyzwań. I owszem biegająca
sarna, zając nie stanowiły dla na wyzwania. W chwale pozorów
przegrałam w najmniej oczekiwanym momencie. Przegrałam z piknikowym
kocem i misiami Haribo, przegrałam z chlebem rozrzuconym pod
karmikiem, ze smakowitym znaleziskiem z krzaków, za które człowiek
do dziś nie ponosi żadnych konsekwencji. Okazało się, że dla nas
prawdziwym wyzwaniem jest jedzenie i wytrwałość mojego psa. Carmen
jest psem, który zapamiętuje swoje zdobycze i wtedy kiedy najmniej
się tego spodziewam do nich wraca. Patrząc na mnie biegnie, a ja
widzę triumf radości na jej pysku. I ktoś może powiedzieć
"kiepsko zrobione odwołanie". Hmm, wtedy tak myślałam,
co powodowało we mnie silną frustrację, bo głównym winowajcą
porażki byłam ja sama. Dzisiaj wiem o wiele więcej o Carmen. Jest
suką o bardzo silnym charakterze, która zawsze próbuje
przeforsować swoje zdanie. Jest wytrwała w osiąganiu celu i
potrafi pokonywać wiele przeszkód. Jej ogromną siłą jest też
jej niebywała wrażliwość na ludzkie emocje. Moja frustracja była
jej frustracją, moja złość była dla niej
wyzwaniem, bo nie wiedziała skąd
się bierze.Technika pracy to jedno, ale trzeba mieć świadomość,
że to nie wszystko, a psy nie są zabawkami ze sklepu, którym
włącza się baterie i programuje w dowolny sposób.
Ostatnio pracując nad
przywołaniem poszukuję w psie jego pasji, która jest tą nutą, w
którą
należy grać. Eksperyment z Dafi rozwalił
kolejne moje wyobrażenie, ale też pokazał kolejną furtkę.
Po warsztatach z Marco Martinim szukałam sposobu na pracę z Dafi.
Jest ona psem rozkoszującym się w polowaniu, płoszeniu. Sama pogoń
jest dla niej ogromną frajdą. Jest w tym mistrzynią. Potrafi
usłyszeć mysz z odległości kilku metrów i jak lis uderzyć z
powietrza przednimi łapami. Sposób w jaki to robi, sprawia, że
polują razem z Trini i nigdy nie rywalizują. I tak po warsztatach
zastanawiałam się czy jestem w stanie zastąpić jej tą pasję.
Czy zorganizowane przeze mnie bezkrwawe polowanie z tropieniem będzie
tak fascynujące. Czy w oczach mojego psa zobaczę te same iskry?
Musze dodać, że Dafi jest dość łatwym psem. Od małego podążała
za nami i mimo jej wieku, małych nóżek musiała nas dogonić.
Nigdy nie pracowałam z nią nad przywołaniem, bo w sposób
naturalny przychodziła do mnie, kiedy ją o to prosiłam. Jest takim
psem, który potrafi dzielić pasje polowania z byciem koło
człowieka. Na spacerze oba te czynniki są dla niej ważne i w
stałej równowadze. Ale ostatnio postanowiłam poeksperymentować i
powarunkowałyśmy gwizdek. Odwołanie ma perfekcyjne, sarna 7
metrów, zając 10, pies po gwiździe zawraca i przybiega do mnie.
Duma na mojej twarzy, ale tylko przez chwilę. Warunkując ją
starałam się upozorować małe polowanie smakowitych kąsków. I
cień pasji polowania jest, ale nie ma tej iskry, jak w prawdziwym
polowaniu. Pozostaje mi tylko imitacja, bo empatia nie pozwala mi na
krok dalej.
Kiedy pracujemy nad
przywołaniem zwracajmy uwagę na psie emocje. Miejmy cel z tyłu
głowy, ale róbmy to rozważnie myśląc o tym, jak w tej sytuacji
czuje się pies.
Głodzenie szczeniaka tylko
po to, żeby wypracować gwizdek rodzi w nim frustrację i dla mnie
nie tędy droga. Nauka ma być przede wszystkim przyjemnością.
Naskakiwanie na nas psa, szczekanie, uderzanie zębami w rękę,
łapczywe połykanie jedzenia nie jest miarą sukcesu, a wyrazem
stanu emocjonalnego. Czy warunkowanie małego szczeniaka na takich
emocjach jest właściwe? Dla mnie nie, bo droga od frustracji do
zachowań agresywnych bywa czasem bardzo krótka. Szanujmy emocje
naszych psów, bo nie zawsze to co uszczęśliwia nas, jest
szczęśliwym wyborem dla naszego psa.