7 czerwca 2015

Zabawa, która zabawą najczęściej nie jest

Mieszkając w mieście często obserwowałam dość intensywne interakcje psów i choć z początku myślałam, że to zabawa, bo też zawsze w ten sposób opisywano ten kontakt, to często widziałam też emocje złości, frustracji. Jeszcze wtedy nie wiedziałam o co dokładnie chodzi, ale intuicyjnie wybierając się z Carmen na spacer, szukałam miejsc wolnych od skupisk gadających ludzi i kotłujących się psów. Naszym miejscem spacerów były krakowskie Błonia, wielka łąka, w centrum miasta, zielone płuca Krakowa. Miałam na niej swoje ścieżki, a kierunki i interakcje z psami najczęściej wybierała Carmen. To ona decydowała, czy chce do psa podejść, powąchać się, a w sytuacjach dla niej zbyt trudnych zawsze stawałam przed nią murem. Ten spacer zawsze był dla niej i nasz, taki wspólny z tarzaniem się po trawie, kopaniem dołów. To co mnie zawsze u niej zadziwiało to zdolność wyszukania opiekuna niefrasobliwego psa, którego chciała się pozbyć z kontaktu. Zawsze wtedy podbiegała do jego opiekun(a)ki, ocierała się faflami, przysiadała bokiem i patrzyła prosto w oczy. Niefrasobliwiec zawsze wracał i już zostawał z opiekunem, a Carmen wracała do mnie i do swoich psich spraw. Obserwowałam, jak unika siłowego kontaktu z psami, zapasów, pogoni, przepychanek. W niektórych interakcjach subtelnością sygnałów zachęcała do kontaktu, a czasem potrafiła tkwić jak posąg w miejscu, którego nie ruszy żadna siła. Wtedy kompletnie nie miałam pojęcia o tym co mówi, jak komunikuje się z innym psem, ale sposób w jaki to robiła sprawiał wrażenie ogromnej siły, wrażliwości i mądrości. Kiedy widziała zagrożenie, niepewność innego psa nigdy nie wykonała zbędnego ruchu, który uruchomił by atak. Ja jedynie mogłam pozostać przy niej i pozwolić jej na dokończenie rozmowy.
Chodząc na takie spacery często obserwowałam grupy ludzi spragnionych kontaktu z innym człowiekiem, stojących w miejscu, a w koło biegające psy. Czasem któryś padał ofiarą pogoni, poturbowany próbował się chronić pomiędzy nogami opiekuna, co wywoływało salwę śmiechu i radości. Każdą interakcję odbierano jako świetną zabawę i radość psów. Niekiedy słychać było warki, czasem nawet ostrzejszą reakcję, ale one nigdy nie wywoływały pośród ludzi niepokoju. Panujące przekonanie, że pies musi się wybiegać z innymi psami usprawiedliwiało wszystko. Taki spacer zazwyczaj trwał 1.5 h, niektórzy chodzili z psami 3 razy dziennie, ale narzekali na brak towarzystwa w innych godzinach i nudę psa, bo tylko mógł powęszyć na łące. To przekonanie ugruntowane w nas od początku daje bardzo mylne przekonanie, co tak naprawdę psy lubią i co sprawia im przyjemność. Nikt z nas nigdy nie pomyśli, że każdy pies ma inną osobowość, umiejętność odnajdywania się w grupie z ludźmi, innymi psami, że pozostawiając go w takim kontakcie często stawiamy go w zbyt trudnej sytuacji. Nie zastanawiamy się nad celowością wielu zachowań, naskakiwaniem na ludzi, uderzaniem ich w twarz pyskiem, wpadaniem z całym impetem w nogi, ocieraniem się. Jedyne co widzimy to psy przypadające do ziemi w ukłonie, interpretowanym przez nas jako zaproszenie do zabawy - tak się zastanawiam, zwierzęta w cyrkach wykonują taki ukłon, a dzieciom sprzedaje się informację o dobrym wychowaniu i świetnej zabawie - uderzanie się psów ciałem, przewracanie, łapanie za kark, otwieranie szeroko pysiów sprawiające wrażenie uśmiechu, a wszystko to z etykietą świetnej zabawy. Wiele z tych psów wracając do domu nie potrafiło odpoczywać, nabuzowane niekoniecznie dobrymi emocjami miotały się z kąta w kąt szukając sposobu na rozładowanie napięcia. Niestety opiekunowie wpadają w kolejną pułapkę, serwując psu jeszcze więcej aktywności, bo nie wiedzą jak ważne są emocje i to co się podczas spacerów dzieje.
Kiedy wyjechałam na wieś zaczęłam obserwować wiejskie psy, chodzące własnymi ścieżkami, pozbawione parasola opiekuna, same wytyczające sobie granice tego co dla nich właściwe. Wtedy zrodziła się we mnie pewna myśl - wiejskie psy się nie bawią. Pomyślałam, że to smutne, że tak mało atrakcji mają w życiu, a ich interakcje są kompletnie inne od tego co obserwowałam w mieście.
Przez dwa lata obserwowałam ich zachowania, także moje własne psy i zadawałam sobie pytanie, o co w tym wszystkim chodzi?
Dzisiaj z perspektywy czasu, z wiedzą jaką mam już wiem i jestem pod ogromnym wrażeniem nieprawdopodobnych możliwości komunikacyjnych psów. Subtelnością i szybkością wymiany spojrzeń, postaw, oceną intencji, emocji tego wszystkiego czego używają do rozmowy. Wielokrotnie patrząc na nie, nie mam bladego pojęcia dlaczego właśnie tak się zachowują i czuję się jak analfabetka, próbująca nieporadnie odtworzyć wyłuskane informacje. Żyjąc na wsi, z dala od frustracji, złości, decybeli mogłam obserwować zmiany w zachowaniu Trini, tym jak radzi sobie z trudnymi dla niej sytuacjami. Jak zrelaksowana, mająca możliwość samodzielnego podejmowania decyzji wchodzi w kontakt z obcymi mężczyznami, jakich technik używa na ich zatrzymanie i danie sobie czasu na zebranie informacji, jak uczy się akceptować wystrzały z broni, wiedząc że na łące jest bezpieczna z nami, z psami. Próba ograniczenia tych możliwości zawsze zakończy się fiaskiem, a jedynym poszkodowanym będzie pies. Oczywiście intencją nie ograniczania nie jest akceptowanie wszystkich zachowań, bo żyjemy wspólnie pod jednym dachem, ale zrozumienie, że pies tak naprawdę emocjonalnie niewiele różni się od człowieka, a może nawet wcale. Wiedza na ten temat wciąż jest dla mnie zbyt ułomna, pozostaje jedynie empatia i intuicja, traktowane przez wielu jako słabość i małość.
Czy psia zabawa jest zabawą - dla mnie często nie, bo wielokrotnie wkrada się w nią rywalizacja, brak pewności siebie, złość, frustracja, kontrola.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz